Jaskier walczył.
Wypite nocą trunki buzowały w jego żyłach, tępiąc zmysły. Bolesne ćmienie pulsowało pod czaszką. Oddech nadawał rytm drgawkom.
Bard zaklął nieprzystojnie. Gdy wreszcie udało mu się powstrzymać odruchy wymiotne, wódeczka ulała się z niego jak mleko z nosa bobasowi. Mimo usilnych starań wylądowała w pościeli. Zaklął więc raz jeszcze i dysząc ciężko, wykonał niepewny krok za próg swego łoża. I następny. Stopy tańczyły na rozchwianej podłodze. Pragnienie ściskało za gardło.
Kiedy znalazł dzbanek z wodą, wspomnienia minionego wieczora zaczęły wracać.
Wiosenny festyn, tradycja niejako wiekowa, a pewnikiem skradziona elfom, stanowił największą atrakcję w Gulecie. Hucznie obchodzony i suto zakrapiany, był jednak ubogi w nobliwsze rozrywki. Aż wreszcie tutejszy burmistrz zapłacił młodemu poecie…
Za mało, pomyślał Jaskier, zlizując ostatnie krople wody z krawędzi dzbanuszka.
Zdecydowanie za mało.
————
Geralt walczył.
Wypite nocą eliksiry buzowały w jego żyłach, wyostrzając zmysły. Przesiąknięte wilgocią powietrze grzęzło w płucach. Oddech nadawał rytm ciosom.
Wiedźmin zaklął plugawie. Gdy wreszcie udało mu się dosięgnąć ciała między łuskami, zraniona kreatura uciekła pod wodę. Mimo potężnych gabarytów zdołała się ukryć. Zaklął więc raz jeszcze i dysząc ciężko, wykonał niepewny krok do przodu. I następny. Nogi utykały mu w grząskim mule, chłód przenikał do kości. Coś oślizgłego wpełzło do cholewy buta.
Ledwie zdążył wykonać obrót, gdy czarna tafla rozprysła się tuż za jego plecami.
Ogromny wipper, pewnikiem stary niczym otaczające ich bagna, od lat już żerował w okolicach Gulety. Od lat zabijał, obrastając sadłem i pokrywającymi go, twardymi łuskami. Aż wreszcie tutejszy burmistrz wyznaczył nagrodę…
Za małą, pomyślał Geralt, uchylając się przed strumieniem żrącego jadu.
Zdecydowanie za małą.
————
Na widok potwornego bałaganu córka burmistrza wzdrygnęła się z odrazą. Mimo to weszła głębiej do komnaty, w której ojciec umieścił ich gościa. Zatrzymała się dopiero przy łożu, rzuciwszy wymowne spojrzenie Jaskrowi.
Bard uśmiechnął się przepraszająco. Dziewki miewały tendencję do oceniania go po takich błahostkach, jak okazjonalne pijaństwo czy wymiociny w pościeli… Dopóki, rzecz jasna, nie użył swego uroku osobistego. A mało rzeczy było urokliwszych od uśmiechu Jaskra.
Córka burmistrza westchnęła bez cienia zachwytu.
Ba, okazała nawet rzadką dla swej płci oziębłość wobec barda i przypomniała mu o występie na wiosennym festynie. Dziś nie mogło zabraknąć poezji ani śpiewów, a młody i, jej skromnym zdaniem, przeciętnie uzdolniony minstrel był już spóźniony. Mógłby się więc łaskawie… pośpieszyć, zasugerowała dziewczyna.
Jaskier zerknął na jej skromne piersi, o których w myślach już układał kąśliwą balladę.
I uśmiechnął się jeszcze szerzej.
————
Na widok potwornego trofeum burmistrz wzdrygnął się z obrzydzeniem. Mimo to zajrzał ciekawsko do rozwartej paszczy, próbując zliczyć kły wippera. Poddał się przy trzydziestym którymś, rzuciwszy wymowne spojrzenie Geraltowi.
Wiedźmin wzruszył ramionami. Urzędnicy miewali tendencję migać się od zapłaty, jeśli nie dostarczył im solidnego dowodu na wykonanie zlecenia. A mało rzeczy było solidniejszych od łba wippera rzuconego prosto na urzędnicze biurko.
Burmistrz Gulety zapłacił bez cienia zwłoki.
Ba, okazał nawet nieczęstą w swym fachu gościnność wobec wiedźmina i zaprosił go do udziału w wiosennym festynie. Dziś nie mogło zabraknąć alkoholu i tłustych wędlin, zaś na scenie miał wystąpić młody, acz szalenie utalentowany poeta. Była więc świetna okazja, by odpocząć i troszkę się… ukulturalnić, zasugerował urzędnik.
Geralt zerknął na ociekający juchą łeb, którym cuchnęło już w całym burmistrzowskim gabinecie.
I znowu wzruszył ramionami.
————
Dotarłszy na główny rynek w Gulecie, Jaskier natychmiast udał się na podium dla muzykantów. Wprzódy zaś, aby choć trochę nadrobić swe spóźnienie, ściągnął z pleców lutnię i zaczął ją stroić. O dziwo, jarmarczne przekupki, które mijał po drodze, ledwo zwróciły na niego uwagę.
Co innego gapie spod sceny.
Tu i ówdzie rozbrzmiały podniecone szepty, a ludzie się rozstąpili. Nawet białowłosy wojownik, w którym bard niechybnie rozpoznał wiedźmina, z szacunkiem usunął mu się z drogi. Umieli w Gulecie rozpoznać wirtuoza, nim jeszcze ów zaczął grać. Umieli! Jaskier skłonił się więc głęboko, zamiatając bruk czaplim piórkiem u kapelusika.
A potem spełnił niemą prośbę gawiedzi.
Trąciwszy struny lutni, ruszył przed siebie. Zarówno jego kroki, jak i wygrywana przezeń melodia były silne oraz równe. Niemniej, dopiero gdy zaczął śpiewać, do reszty skradł serce widowni. Najpierw, wzbudzając salwy śmiechu, a później – łzy wzruszenia. Po zakończonym występie spostrzegł zaś, że udała mu się rzecz z pozoru niemożliwa.
Nawet wiedźmin zapłakał, poruszony jego poezją.
————
Dotarłszy na główny rynek w Gulecie, nie od razu Geralt skierował się ku podium dla muzykantów. Najpierw, aby uprzyjemnić sobie zetknięcie z kulturą niejako wysoką, zaopatrzył się w gąsiorek siwuchy i pęto kiełbasy. Krępa handlarka, u której dokonał zakupu, nie popatrzyła na niego dwa razy.
Co innego gapie spod sceny.
Tu i ówdzie rozbrzmiały szepty, a ludzie się rozstąpili. Jedni rzucali ukradkowe spojrzenia, inni otwarcie wpatrywali się w białowłosego wiedźmina. Geralt ignorował wszystkich, statecznie pociągając z gąsiorka i zagryzając wódkę kiełbasą.
Aż raptem uwagę gawiedzi przykuły dźwięki lutni.
Bard szedł od strony ratusza, wyraźnie niedzisiejszy, bo zarówno jego kroki, jak i wygrywana przezeń melodia nie należały do zbyt równych. Niemniej, gdy zaczął śpiewać, jego głos okazał się wcale przyjemny uszom, a piosenka o dwóch małych cyckach – całkiem zabawna. Po zakończonym występie Geralt doszedł jednak do wniosku, że uczta dla żołądka poruszyła go bardziej niż ta duchowa.
Ostatni łyk siwuchy wycisnął mu nawet łzy z oczu.
————
Trzeba było przyznać, że muzyka zaiste rozpalała zmysły. Nawet taka… mało zmyślna.
Dziewki zaczęły rzucać Jaskrowi powłóczyste spojrzenia. Bard składał rymy, umiał śpiewać i lubował się w kobiecych kształtach – znaczy, romantyk. Zresztą, one swe kształty chętnie eksponowały, co podgrzewało atmosferę nie gorzej niźli mocna wódka.
Jaskier nie dołączył wprawdzie do biesiady, lecz został w pobliżu, by towarzyszyć jednej z rozochoconych mieszkanek Gulety.
Czuł rozkosz. Taką, jakiej brakowało mu od rana. Za którą zdążył już całkiem zatę…
Nagle usłyszał krzyk. I całą rozkosz szlag trafił.
Głosy dochodziły zza sceny. Bard leżał tymczasem pod nią – sceną i dziewką zarazem – z wyciągniętym na wierzch… mieczem. Szczęśliwie, zdążył schować ostrze, nim uzbrojeni po zęby napastnicy wpadli do kryjówki. A gdy rzucili się do ataku, nie ustąpił ani o jotę w obronie swej wybranki, stając między oprychami a nią. Udawał jednak, że ledwo trzyma się na nogach, by stłumić ich czujność. Dostrzegł bowiem niespodziewanego sojusznika – znajomo wyglądającego wiedźmina.
Rachunek był więc prosty. Dwaj herosi kontra zgraja pospolitych zbirów.
Jaskier nie dawał tamtym szans.
————
Trzeba było przyznać, że muzyka zaiste łagodziła obyczaje. Nawet taka... nieobyczajna.
Ludzie przestali rzucać Geraltowi wrogie spojrzenia. Wiedźmin pił wódkę, jadł kiełbasę, lubił sprośne piosenki – znaczy, swój chłop. Zresztą, oni też pili chętnie i dużo, co poprawiało nastroje nie gorzej niźli skoczna muzyka czy tańce.
Geralt nie dołączył wprawdzie do zabawy, lecz został na festynie, by przyglądać się roześmianym, pląsającym mieszkańcom Gulety.
Czuł błogość. Taką, jakiej od lat nie zdarzyło mu się czuć. O której dawno zdążył już zapo…
Nagle usłyszał krzyk. I całą błogość szlag trafił.
Odgłosy szamotaniny dochodziły spod sceny. Wiedźmin wpadł tam z wyciągniętym mieczem, ale zmitygował się i prędko schował ostrze. Napastnicy nie wyglądali na uzbrojonych. Szarpiąc swą struchlałą ofiarę – młodego, nawet utalentowanego barda – za kolorowe fraki i potrząsając nim energicznie, używali jeno gołych pięści. Tymczasem z tyłu wydzierała się jakaś dziewka, bezskutecznie próbując stanąć między nimi a struchlałym poetą.
Rachunek był zatem dość prosty. Czterech osiłków na jednego bezbronnego chudzielca.
Geralt postanowił nieco wyrównać szanse.
————
Gdy sytuacja została już opanowana, Jaskier ucałował wyratowaną dziewkę i poszedł w swoją stronę, ku dzielnicy uciech dokładnie. Z wiedźminem się nie żegnał, albowiem słowa w takich chwilach były mężczyznom zbędne, a całować go przecież nie zamierzał.
Białowłosy zatrzymał jednak barda, ani chybi będąc pod wrażeniem jego talentów – zarówno tych artystycznych, jak i do bitki. Niemniej, zrazu onieśmielony, burknął tylko, że miał życzenie porozmawiać. Dopiero później przypomniał sobie o manierach i przedstawił się jako Geralt z Rivii. Czego zaś nie rzekł głośno, a co widać było jak na dłoni, to to, że łaknął towarzystwa.
Innego jeno niż w zamtuzie.
Jako pretekst wykorzystał fakt, że właśnie zostawili za sobą grupę wściekłych zbirów, toteż nierozsądnie byłoby się rozdzielać. Jaskier z łatwością jednak przejrzał motywacje wiedźmina. Tamten pewnikiem rzadko miał okazję sobie z kimś pogwarzyć, no może poza koniem, aż tu nagle trafił na poetę, erudytę… Krótko mówiąc: kompana idealnego. I potrzebował go, co okazywał nieco nieumiejętnie. By nie rzec: dupowato.
Poszli więc razem.
Bard i wiedźmin.
————
Gdy napastnicy leżeli już na ziemi, a dziewka okryła swe wdzięki, Geraltowi przestał się zgadzać rachunek ludzki. Brakowało jednego poety. Wiedźmin miał zaś do niego kilka pytań. Na szczęście, nadobny propagator kultury nie uciekł daleko.
Geralt dostrzegł go jeszcze w tłumie nieopodal podium. A chwycił podobnie jak osiłki – za kolorowe fraki. Młodzik, zrazu wystraszony, szybko odzyskał rezon. Przytrzymując kapelusik z czaplim piórem, uprzejmie skłonił głowę i przedstawił się jako Jaskier. Obiecał również odpowiedzieć na wszelkie pytania, jeśli tylko wiedźmin uda się z nim w ustronniejsze miejsce.
Do burdelu.
Jako pretekst wykorzystał fakt, że wczoraj zostawił tam swój skromny dobytek, a teraz rozsądnie byłoby go zabrać i czym prędzej opuścić miasto. Zważywszy że napastnicy zaraz się pozbierają, Geralt rozumiał troski poety. Tamten nie wyglądał na wprawionego pięściarza, mocny był co najwyżej w gębie, aż tu nagle trafił na wiedźmina, zabijakę… Krótko mówiąc: darmowego ochroniarza. I potrzebował go, co okazywał dosyć niesubtelnie. By nie rzec: desperacko.
Poszli więc razem.
Wiedźmin i bard.
————
Gdy tylko dotarli do drzwi „Kwiatuszka”, Jaskra ogarnęło graniczące z pewnością przeczucie, że za atakiem stał inny trubadur. Wszak był taki jeden, którego poznał w Cidaris, a który ewidentnie zazdrościł mu talentu. Najął pewnie zbirów, ażeby ci ukatrupili zdolniejszego poetę. Tchórz zasrany, kawał drania i beztalencie! Jaskier winien natychmiast ruszać w drogę… Nie wyruszył, poniekąd zatrzymany przez Geralta. Wiedźmin zaczął rozmowę z właścicielką „Kwiatuszka”, nie wypadało zatem ani mu przerywać, ani znikać bez słowa. Zemsta musiała poczekać. Ale, ale! Nie ma tego złego, czego opić by nie szło! Jaskier tedy zamówił u dziewki służebnej specjały, z jakich – poza ślicznymi pracownicami – słynął przybytek. Na bogato, nie szczędziło się wszak grosza przy takich gestach. W zamian oczekiwał tylko, że wiedźmin rozgada się przynajmniej na czas wieczerzy. Cóż. Nie gadał. Z czasem jednak bard odkrył, iż milczące towarzystwo Geralta nie było mu wcale takie przykre. Ba, okazało się wręcz przyjemne, zwłaszcza kiedy już popili. Jaskrowi udało się nawet wyciągnąć z wiedźmina, że naprawdę nazywał się Geralt Roger Eryk du Haute-Bellegarde. Dokładnie tak.
————
Plotki dotarły do „Kwiatuszka” jeszcze przed nimi i stara, otyła rajfurka słyszała o całej awanturze. Napastnicy podobno wszędzie szukali „fircykowatego kurwiarza i jego mutanta”, ażeby wywałaszyć i wytarzać w smole tego pierwszego, a temu drugiemu jedynie wbić nóż między żebra. Wiedziała nawet, dlaczego chcieli to uczynić. Otóż, kraśne dziewczę, które Jaskier wychędożył pod sceną, było ich najmłodszą siostrą i narzeczoną jakiegoś bogacza zarazem. Ot, cała tajemnica. Wiedźmin mógł tedy iść w swoją stronę… Nie poszedł, zatrzymany wołaniem Jaskra. Poeta był wesół i beztroski, jakby w ogóle nie obeszły go słowa rajfurki. Albo raczej, jakby nie słuchał ich, zajęty zamawianiem dwóch porcji kaszy z cebulą oraz antałka parszywego, acz mocnego bimbru. Po taniości, można by rzec, wysupławszy ostatnie grosze z dna sakiewki. Tym bardziej jednak Geralt doceniał gest. Miał tylko cichą nadzieję, że bard umilknie choć na czas posiłku. Cóż. Nie umilkł. Z czasem jednak wiedźmin odkrył, iż hałaśliwe towarzystwo Jaskra nie było mu wcale takie przykre. Ba, okazało się wręcz przyjemne, zwłaszcza kiedy już popili. Geralt dał się nawet nauczyć bardowi piosenki o pannach… z Vicavaro? Vicovoro? Jakoś tak.
————
Dwie ciągnęły ich za ręce, dwie przytuliły się do pleców. Zapowiadało się przyjemnie, lecz niewiasty raptem gdzieś zniknęły, pozostawiwszy swych gości samych w mroku. Jaskier poczekał, aż ciemność zrzednieje, a klepisko przestanie się tak dziwnie przechylać. Kobiety zaprawdę serca nie miały. Bo jak to tak? Rozochocić i porzucić? Jeszcze pewnie oskubać za usługi, co to się wcale nie odbędą… Dobrze, że przynajmniej alkohol zostawiły. Bard uniósł do oczu butelkę, na którą jego palce trafiły właściwie same. Tymczasem Geralt, przepatrując ciemności, mruczał groźnie pod nosem. Wpierw o hałasach jakowyś, a potem o zapłacie za to wino, które bard trzymał w ręku. Widać takie skrzywienie zawodowe – wynajdywać problemy choćby i w wychodku. Czy gdzie tam byli…? Zresztą nieważne. Dla Jaskra takie gadanie po próżnicy nie miało większego sensu – był wszak poetą czynu, nie tylko słowa. Kazał tedy wiedźminowi zrobić coś pożytecznego zamiast marnować ich czas! Najlepiej poszukać wyjścia z tej cholernej ciemnicy albo choć napić się jeszcze. A tamten dalej swoje. Kto to słyszał, żeby wiedźmini mieli takie moralizatorskie zapędy, o sumieniu nie wspominając? Cóż, Jaskrowi nie chciało się z nim kłócić – sam do awantur był jeszcze zdecydowanie za trzeźwy. Ustąpił więc i przyszykował sowitą zapłatę dla pracownic „Kwiatuszka”.
————
Dwóch wpadło głównym wejściem, dwóch wbiegło od kuchni. Została piwnica, do której kurtyzany chyżo zepchnęły swych gości razem z ich marnym dobytkiem. Geralt nasłuchiwał, jak cztery pary butów tłuką o podłogę, a wściekłe głosy braci niosą się po przybytku. Kobiety dobrze zrobiły, chowając obu klientów. Wiedźmin nie miał sił ani chęci znowu się bić, a Jaskier… Jaskier właśnie dobierał się do piwnicznych zapasów. Geraltowi kradzież wydała się marną podzięką za pomoc, więc pozwolił sobie to zauważyć głośno. W odpowiedzi poeta wybełkotał z oburzeniem, iż nikogo nie okradał, tylko dokonywał zakupu. A że akurat warunki nie sprzyjały płaceniu, to już nie jego wina! Trzeba było znaleźć drzwi wychodka, nie problem, o! – cokolwiek miałoby to znaczyć. Butelkę jednak odłożył, a następnie wyjął z tobołka przybory do pisania. Geralt przyglądał się w milczeniu, podczas gdy bard skreślał list mający niejako zobowiązać burmistrza Gulety do uregulowania ich rachunku. Jak twierdził, nie dostał całej zapłaty za występ, a odbierać resztę byłoby teraz nierozsądnie. Lepiej przepić, skoro nadarzyła się okazja. Cóż, wiedźminowi trudno było kłócić się z tą logiką – głównie dlatego, że do logicznego myślenia sam jeszcze nie wytrzeźwiał. Argumentację zatem przyjął i wziął też butelczynę dla siebie.
————
Ha! Jaskier zakrzyknął radośnie, dostrzegłszy prześwit w tym ciemnym jak wnętrze rzyci… Chwileczkę, gdzie oni właściwie byli? Nieważne. Grunt, żeby się stąd wydostać. Tylko najpierw jeszcze jedna butelczyna…
To tam, to wyjście, prawda? Ano raczej, choć dziwne jakieś. Wysoko, schodów nie widać… Kraty zamiast drzwi? Do dupy z takim… Na bogów, dziewica ich mać, co to było?! Bard złapał się za głowę, próbując rozróżnić górę z dołem. Nagłe uderzenie zmiotło go z nóg i, co gorsza, otrzeźwiło na moment. Gdy zaś tylko zdołał się unieść, jego ciało znów poszybowało w powietrze. Ktoś bowiem… Geralt? …rzucił nim jak workiem kartofli.
Auć! Żadne kraty ni drzwi oporu nie stawiły, ale jego lądowanie i tak do miękkich nie należało.
Chwileczka, pomyślał znowuż Jaskier, zbierając się z kamiennego bruku. Tak! Dobrze wyczuł. Pod kubrakiem miał ostatnią butelkę wina. Obronił ją własny ciałem! Piękny akt heroizmu! Oj, będzie z tego wspaniała ballada, nie wątpił poeta, gdyż sam zamierzał ją napisać. I obsmarować w niej tego sukinsyna z Cidaris. Od góry do dołu!
Natychmiast podzielił się tą myślą z wiedźminem. A ten co? W śmiech! Jaskier nie wierzył własnym uszom. Jaka dziewka? Jacy bracia? Sprawa poważna, można rzec, iście śmiertelnie, a Geralt rechocze, jak ta podfruwajka, co ją właśnie kto…
Chwileczkę, zaświtało w głowie bardowi po raz trzeci. Zaczął nucić pieśń, którą za dnia śpiewał na scenie. Pod sceną…? Wiedźminie, poprosił, zaśpiewaj ze mną. To może sobie przypomnę…
Jak to ni chuja?! Zero szacunku dla artysty! Zero! A ja się z tobą, Geralt, winem dzielę, sekrety zdradzam. Jak brata miłuję, o!
————
Ciii, mruknął do Jaskra, starając się ustalić, czy ci tam na górze… Moment, kim oni właściwie byli? Geralt nie mógł sobie przypomnieć. Hmm, nieważne. Grunt, żeby uniknąć spotkania z nimi, tego był pewien.
Poszli już, nieprawdaż? Chyba tak, ale po co ryzykować? W piwnicy było okno, którym spokojnie mógł przecisnąć się dorosły człowiek. Wprawdzie były też kraty, lecz to nic, z czym drobny Aard nie dałby sobie rady. Tylko ostrożnie... Cichutko… Zaraza! Co tak pieprznęło?! Geralt potrząsnął głową, głęboce oszołomiony. Tymczasem Jaskier zbierał się właśnie z klepiska, potknąwszy się bodaj o własne nogi.
Okna już nie było, ale był całkiem pokaźny otwór w jego miejscu.
Moment, pomyślał znów Geralt, oglądając zdewastowaną ścianę „Kwiatuszka” z zewnątrz; przygarbiony w ciemnej uliczce. Jak się tu znalazłem? To pewnie sprawka Jaskra. Ten dureń wszystko… O, wziął ze sobą wino. Wspaniały człowiek.
Wiedźmin przyjął butelkę, a pociągnąwszy łyk, wsłuchał się w nieustającą gadaninę poety. Co też on najlepszego pieprzył? Jaki trubadur z Cidaris? Oj, durnyś, Jaskier. Durnyś jak onuca z lewej nogi. To żaden spisek innego barda, tylko przykre następstwa frywolnej pochędóżki. Dziewucha ma narzeczonego…
Moment, przebiegło przez głowę wiedźmina po raz trzeci. Dokąd to my właściwie zmierzamy? Szlag, nie idzie myśli zebrać, kiedy on tak zawodzi pod niebiosa. Ej, wierszokleto! Daj uszom odpocząć! I winem się jeszcze podziel!
Dobra, dobra, Geralt machnął ręką na barda. Nie pierdol, szanuję cię, Jaskier. Ba! Też cię kocham, bracie!
————
Jaskier, ku swemu zaskoczeniu, obudził się nie dosyć, że w łożu, to jeszcze z kraśnym dziewczęciem u boku. Co okazałoby się może całkiem przyjemne, gdyby nie czuł się tak samo źle, jak nie gorzej, niż poprzedniego ranka. Nadto w jego pamięci ziała wielka dziura, a pośród swych rozrzuconych po komnacie rzeczy nie dostrzegał najważniejszej – lutni. Gdy wstał, by jej poszukać, dziewka w łożu zachichotała, wpatrując się w barda z niepokojącym wyrazem ślicznych zielonych oczu: jakby się z czegoś bardzo cieszyła… Za bardzo.
Jaskier zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie nocną przeprawę z Geraltem, a zwłaszcza kluczowe fragmenty ich rozmowy. Kojarzył, że wiedźmin dość niedelikatnie uświadomił mu, dlaczego mieli bandę osiłków na karku. Z tego, co mówił, jasno wynikało, że najlepiej zrobiliby, jak najrychlej opuszczając miasto. Musiało się jednak wydarzyć coś zgoła innego, skoro Jaskier, miast być daleko za bramami Gulety, znalazł się w swej komnacie u burmistrza. Bez lutni! Za to w towarzystwie zielonookiej dziewki, która przy drugim spojrzeniu wydała mu się dziwnie znajoma. Co więcej, nadal patrzyła i uśmiechała się w taki sposób, że bardowi ciarki przebiegały po plecach.
Chcąc nie chcąc, Jaskier zapytał w końcu, czy wiedziała, gdzie zostawił swój ukochany instrument, a także – z czego się tak bardzo cieszyła…
————
Geralt, ku swemu zaskoczeniu, obudził się nie dosyć, że w stajni, to jeszcze pod czujnym wzrokiem Płotki. Co byłoby może całkiem normalne, gdyby tylko nie czuł się, jakby utracił całą swą odporność na toksyny. Nadto jego wspomnienia były niepokojąco mgliste i, co najdziwniejsze, miał przy sobie lutnię Jaskra. Gdy uniósł instrument do oczu, wyraz ślepi Płotki stał się dziwnie ludzki i pełen wyrzutów: jakby klacz wytykała wiedźminowi późny powrót, pijaństwo oraz…
Geralt skrzywił się, przypomniawszy sobie nocną przeprawę z Jaskrem, a zwłaszcza jeden z bardziej idiotycznych momentów ich rozmowy. Pamiętał, że bard dość płynnie przeszedł od niewygodnego tematu czterech braci do kwestii braterskiego szacunku i miłości. Mimo to, gdzieś między poklepywaniem się po plecach a głośnym przedkładaniem męskiej przyjaźni nad ulotne romanse, ustalili, że razem opuszczą miasto. Wydarzyło się jednak coś zgoła innego. I bardzo niefortunnego.
Cholera, zaklął w duchu wiedźmin, ponownie spoglądając na lutnię. Razem ze wspomnieniami naszła go ochota, by wyjechać z Gulety samemu. Ale Płotka już nie tylko patrzyła, lecz również prychała na niego oskarżycielsko.
Chcąc nie chcąc, Geralt zapakował instrument do juków i ruszył z powrotem ku śródmieściom Gulety, by poszukać tego śpiewającego durnia, poetyckiego świntucha, babiarza nieszczęsnego…
————
Wesele.
Szykowało się wesele. O czym Jaskier, czyli jeden z głównych zainteresowanych, dopiero co dowiedział się od swej przyszłej małżonki. Poznał też jej imię, na tym etapie znajomości wszak wypadało się przedstawić…
Kora, powtarzał w myślach. Nawet ładnie, pocieszył się bez przekonania, czując jak pętla więzi małżeńskiej zaciska mu się na szyi. Ażeby było zabawniej, do zaślubin miało dojść jeszcze dziś, drugi dzień festynu stanowiły bowiem kolektywne zarękowiny. To właśnie podczas nich Kora miała wyjść za mąż za jakiegoś kupca. Lecz kupiec, nawet majętny, to nie to samo, co szlachcic – westchnął w duchu Julian Alfred Pankratz, wicehrabia de Lettenhove, znany szerzej jako Jaskier. Nie był pewien, kiedy przyznał się do tytułu. Wciąż nie wiedział, gdzie zostawił lutnię. I nie kojarzył nawet chwili, gdy się oświadczył, acz miał silne przeczucie, iż takowa nigdy nie nastąpiła. Poprzedni narzeczony Kory musiał być stary, brzydki i śmierdzieć nie tylko pieniądzem, a także rybami czy inszym towarem, którym handlował. Nie zapowiadał się też na szczodrego męża, skoro wybrał zbiorowe weselisko nad elegancką, prywatną uroczystość. Nic więc dziwnego, że dziewczyna była tak skora do szybkiej podmiany narzeczonych. Arystokrata zamiast starego dusigrosza, a zatem rodzice będą zadowoleni, bracia odpuszczą, zaś niedoszły małżonek grzecznie usunie się w cień.
Nic tylko się hajtać.
————
Pogrzeb.
Szykował się pogrzeb. O czym Geralt był święcie przekonany, zważywszy radosną nowinę, którą usłyszał na rynku. Bladym świtem ktoś rozpuścił po mieście plotki o mezaliansie niejakiej panienki Kory z wiecehrabią de Lettenhove…
Czyżby panienka Kora we własnej osobie? – zgadywał wiedźmin. Ta sama, która niejako przypadkiem znalazła ich nocą i zaczęła obsobaczać Jaskra za doznaną hańbę? Bard, oczywiście, szybko uciekł się do słodkich kłamstw, przyrzekając, że wynagrodzi jej wszelkie krzywdy. Kiedy zaś imć Kora nie chciała się uspokoić, głupiec zaklął się na tytuł szlachecki, którego pewnie wcale nie miał. A jednak dziewczyna pozwoliła się obłaskawić, choć sekundę wcześniej skłonna była zwyzywać ich obu od gwałcicieli i ściągnąć im na głowy nie tylko swych braci, ale i strażników miejskich. Marna groźba, lecz pijani ustąpili, a Jaskier poszedł z dziewczyną, uprzednio wcisnąwszy Geraltowi swą lutnię na przechowanie; zapewniwszy go, że czmychnie, gdy tylko dziewka zaśnie. Wiedźmin miał silne przeczucie, iż to raczej niewiasta wyślizgnęła się z łoża, by pogawędzić sobie ze straganiarzami i bogowie tylko wiedzą z kim jeszcze. Trzeba było założyć, że rodzina niedługo dowie się o zaplanowanej przez nią podmianie. Obdartus zamiast bogatego kupca, a zatem rodzice zadowoleni nie będą, bracia z chęcią podgrzeją smołę, zaś prawowity małżonek opłaci kata.
Pogrzeb jak nic.
————
Jaskier liczył, że o zaręczynach jeszcze nikt nie wie, więc będzie je łatwo odwołać. Cóż, burmistrz Gulety pogratulował młodej parze jeszcze u progu sypialni, pogrzebawszy tym nadzieje barda, a córka urzędnika roześmiała się z mściwą satysfakcją, dostrzegłszy jego nietęgą minę. Ich służebni słabo ukrywali krzywe uśmiechy, pomagając gościom przygotować się do wyjścia. Najgorsze jednak czekało na zewnątrz: komitet powitalny w osobie czterech braci Kory, wymownie strzelających kłykciami i szczerzących żółte zęby. Mięśniacy łaskawie zgodzili się nie obtaczać wicehrabiego w smole i trocinach, jak kotleta w jajku i mące, o ile wicehrabia dotrzyma słowa, biorąc ich siostrę za żonę. A potem zabierze całą ich rodzinę na swój zamek. Jaskier przełknął głośno ślinę. Skąd on do jasnej cholery miał wziąć zamek? Zresztą, pal licho roszczenia tych braci od siedmiu boleści. I tak zamierzał im uciec. Prawdziwy problem brzmiał: gdzie była jego ukochana lutnia?!
Bard nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie, a weselny rejwach zdecydowanie nie pomagał mu w myśleniu. Burmistrz z dumą prezentował uginające się od jadła stoły, niemiłosiernie rzępolących muzykantów, bramę weselną z kwiatów i bluszczu, gdzie miały być wymieniane przysięgi, oraz główny plac rynkowy, który właśnie przygotowywano do tańców przedślubnych.
Jaskier wyprostował się, nagle żywo zainteresowany słowami urzędnika.
————
Geralt liczył, iż do pogrzebu jednak nie dojdzie, jeśli pomóc bardowi w ucieczce. Bo że Jaskier przed ożenkiem będzie próbował uciekać, wiedźmin nie żywił najmniejszych wątpliwości. Udał się więc pod domostwo burmistrza, gdzie miał nadzieję znaleźć skacowanego poetę wraz z jego szanowną wybranką. U bram posiadłości zobaczył jednak też inne znajome postaci: istny orszak ślubny pod wodzą burmistrza. Wyglądało na to, że panna młoda udobruchała nawet swych braci. Geralt wolał nie zgadywać, co im naobiecywała – wolał sobie iść, najlepiej daleko stąd. Jeden wieczór pijaństwa przecież nie zobowiązywał go do ratowania poety, przekonywał siebie, a złożone w stanie nietrzeźwości deklaracje nie były wiążące. Zdążył już nawet zrobić parę kroków ku bramom miasta, lecz nagle stanął w miejscu, przypomniawszy sobie o schowanej w jukach lutni. Westchnął ciężko. I zawrócił.
Wiedźmin nie zamierzał wywoływać bijatyki, by uwolnić Jaskra, lecz nic nie ryzykował, rozglądając się za jakąś okazją do pomocy w jego ucieczce. Niestety, zarówno panna młoda, jak i jej bracia nie opuszczali poety choćby na krok. Tymczasem burmistrz odgrywał rolę dobrego gospodarza, oprowadzając swego gościa po festynie i tłumacząc miejscowe obrzędy, zupełnie nieświadom napiętej sytuacji.
Geralt cały czas śledził ich i podsłuchiwał, aż stało się jasne, kiedy Jaskier wykona swój ruch.
————
Jaskier tańczył.
Tańczył, ile sił w biodrach. Okazało się bowiem, że jedna z guletańskich tradycji wymagała od pana młodego, by znalazł i wyciągnął swą połówkę z pląsającego tłumu. Dopiero wtedy ceremonia ślubna mogła się odbyć. Oczywiście, bard przed swą połowiną dosłownie spieprzał w podskokach, acz jej bracia spodziewali się takiego rozwoju wypadków. Nie szczędząc bolesnych kuksańców, blokowali mu drogę ucieczki i siłą naprowadzali ku ślicznej Korze, niech ją szlag trafi.
Jaskier się nie poddawał. Ludzie śmiali się i przepychali, niejako przeszkadzając mu w odnalezieniu narzeczonej. Skoczna muzyka dudniła w uszach. Świat wirował. Wszystko było chaosem, chaos był wszystkim. Mimo to bard odnalazł jakiś rytm w tym szaleństwie, by wytańczyć sobie wolność.
Pierwszemu z braci uciekł, robiąc kilka gwałtownych obrotów. Drugiego z uśmiechem przydepnął, gdy ten stracił równowagę, potknąwszy się o własne kulasy. Trzeciego wziął za rękę, wykręcił ją w piruecie i puścił w idealnym momencie, by osiłek stracił równowagę. Z czwartym mierzył się najdłużej. Skoczył w prawo, skoczył w lewo. Zrobił obrót. Tamten zachował się jak jego lustrzane odbicie. Poeta zrobił więc krok do tyłu, a potem następny i następny. Dureń też się wycofywał, toteż w końcu Jaskier zwyczajnie dał nogę. Znikając za najbliższym straganem, usłyszał jeszcze zrozpaczony okrzyk Kory, lecz ani myślał oglądać się za siebie.
Skoro wreszcie udało mu się uciec, nadszedł czas, by odnaleźć swą lutnię. I Geralta, który mógł wiedzieć, gdzie owa była, a na którego przyjaźni Jaskier zawiódł się odrobinę. Przemierzając ulice Gulety, czuł się rozżalony, że wiedźmin nawet go nie poszukał. Nie wiedząc zaś, gdzie mógł odnaleźć białowłosego, udał się w końcu do stajni.
Dotarłszy na miejsce, jęknął żałośnie, a przyklęknąwszy, zacisnął w gniewie zęby. Lutni, wiedźmina, ani jego konia nigdzie nie było widać. Jaskier został sam jak palec. Ogołocony z całego dobytku. Nieuczciwe ukarany przez los. Siły go opuściły, żal rozsadzał pierś. Aż raptem, niepostrzeżenie, za jego plecami wyrósł cień. Cień z lutnią w jednym ręką i lejcami w drugim. Cień o głosie ochrypłym od wódki, który kazał mu skończyć to ckliwe przedstawienie i ruszyć dupę z ziemi.
Jaskier odwrócił się, rozradowany tym pięknym dźwiękiem. I widokiem skacowanego wiedźmina.
Czuł, że to dopiero początek ich wspólnej podróży.
————
Geralt nie tańczył.
Nie tańczył, na ile się dało, acz ta idiotyczna guletańska tradycja poniekąd zmuszała do pląsów. Kto bowiem chciał przecisnąć się przez tłum, i tak musiał skakać do rytmu. Wiedźmin lawirował więc między ludźmi, szukając jednego półgłówka. Zamiast niego znalazł jednak podstarzałego kupca, który był całkiem zdezorientowany działaniami swej narzeczonej. Diabli tylko wiedzieli, czy przebiegła dziewucha powiedziała mu o swych zamiarach.
Geralt parł do przodu. Ludzie pchali mu się pod nogi, przeszkadzając w poszukiwaniach. Muzyka zagłuszała wszystko. Świat zwariował. Mimo to wiedźmin zdołał w końcu wytropić charakterystyczny kapelusik z czaplim piórkiem, a także czterech mięśniaków, którzy zaganiali jego właściciela, jak owcę do zagrody.
Nie chcąc tracić więcej czasu, Geralt grzmotnął pierwszego z braci prosto w krzyże, robiąc miejsce dla Jaskra do ucieczki. Drugiemu dał przez łeb, aż przekrzywiło chłopa na bok. Trzeciego przytrzymał, podczas gdy bard kręcił jakieś idiotyczne piruety, a następnie pchnął osiłka na ziemię. Z czwartym zeszło najdłużej, głównie przez Jaskra. Ów pląsał jak skończony błazen, próbując wyprowadzić oponenta w pole, aż wreszcie odwrócił się, by dać nogę. Osiłek, rzecz jasna, ruszyłby w pogoń, lecz nagle obrócił się na dźwięk krzyku. To imć Kora zdzierała gardło, próbując wyrwać się z objęć tulącego ją kupca. W międzyczasie, mając już serdecznie dosyć tego cyrku, wiedźmin wycofał się z tłumu.
Skoro udało mu się wyswobodzić barda, pozostało tylko oddać mu lutnię. Potem Geralt zamierzał opuścić Guletę, choćby kolejny wipper dosłownie wyrósł spod ziemi, by zaatakować Jaskra. Miał dosyć ratowania jego rzyci. Nigdy więcej, obiecał sobie, wracając do stajni. Czuł się wystarczająco zirytowany, że musiał jeszcze dogonić poetę.
O dziwo jednak, na widok Jaskra całkiem poweselał. Bard, klęcząc w iście dramatycznej pozie, wyciągał ręce nad głowę, jakby obwiniał niebiosa za swój parszywy los. Jakby wcale nie miał więcej szczęścia niż rozumu. A wystarczyło, żeby się odwrócił i zobaczył prowadzącego Płotkę wiedźmina.
Uśmiechając się pod nosem, Geralt wyjął więc lutnię barda z juków, stanął mu za plecami i uprzejmie zasugerował, by tamten wziął się w garść.
Jakiś czas później, już w siodle i z dala od bram Gulety, spojrzał na barda, który teraz za nim podążał. Wyglądało na to, że Jaskier miał podróżować z wiedźminem, choćby na kraniec świata.